+1
BetUla 27 kwietnia 2017 23:14
Śpieszmy się zwiedzać Mjanmę, tak szybko się zmienia! – chciałoby się rzec po odwiedzeniu tego kraju. Jestem pewna, że za kilka lat Mjanma będzie zupełnie innym miejscem niż miałam okazję ją poznać. Zresztą i teraz to już na pewno nie to, co parę lat temu. Ale nie mogę powiedzieć, by komercja zaglądała mi w oczy na każdym kroku, a mieszkańcy byli w jakikolwiek sposób zmanierowani.

Spotkaliśmy mnóstwo wspaniałych ludzi, tak prawdziwie szczerych, łagodnych, ciekawych nas, żyjących bardzo skromnie, ale szeroko uśmiechniętych. Ta ich ciekawość była naprawdę powalająca, taka przyjazna, pełna pozytywnych emocji. Nie taka, jakiej zaznaliśmy choćby w Boliwii, gdzie niekiedy patrzono na nas z niechęcią, mówiąc pod nosem „gringos”. Nie patrzyli na nas jak na chodzący symbol dolara. Widać było, że przełamują wstyd i podchodzą do nas by zamienić parę zdań po angielsku, dowiedzieć się skąd jesteśmy, jak mamy na imię, by zrobić sobie z nami zdjęcie. Nie są zakłopotani tym, że coś jest dla nich nowością, tylko chętnie się przyjrzą i szczerze uśmieją dając wyraz swemu zdumieniu, gdy na ich oczach przypniecie sobie na suwak długie nogawki do szortów. Macie niebieskie oczy? Jesteście wysocy? Będziecie wzbudzać duże zainteresowanie. Być może nawet ustawi się do Was kolejka, czego mieliśmy okazję doświadczyć.
Ludzie to największy skarb tego kraju. Mam wrażenie, że takich jak tam, nie spotkam nigdzie indziej.

Image

Image

Image

Image

Zanim rozpocznę relację z naszego wyjazdu przedstawię jeszcze parę charakterystycznych kwestii:

- strefa czasowa. Względem czasu krajów sąsiednich przesunięta o 30 minut (UTC +6:30). Nie jest to nic unikalnego w skali świata – ma to miejsce na kilku innych obszarach, ale tutaj jest to wytwór właściwie nieuzasadniony warunkami geograficznymi.

- ruch drogowy prawostronny. To też mało szokujące, szczególnie z naszego punktu widzenia. Ruch drogowy wraz z całą infrastrukturą był jednak przez długi czas lewostronny (dawna kolonia brytyjska), dopóki generał Ne Win nie powiedział z dnia na dzień „Stop! Od dziś jeździmy prawą stroną” (wedle legendy uprzedził w ten sposób zapowiedziany przez wróżbitę prawicowy przewrót ;) i mógł już spać spokojnie, bo sam wypełnił przepowiednię). Łatwo wyobrazić sobie jak wielkim komfortem jest ruch prawostronny dla kierowców aut mających kierownicę po tejże stronie, a mimo zmian właśnie takie jeżdżą do dziś po Mjanmie.

- ośmiodniowy tydzień. Zdarzało się to już w świecie starożytnym, ale czyż kolejność dni: poniedziałek, wtorek, środa, yahu, czwartek, piątek, sobota, niedziela nie brzmi fascynująco? Tym bardziej, że fizycznie jednak mieszczą się wszystkie w siedmiu dobach. Jakim cudem? Otóż 24-godzinna środa podzielona jest na dwa „dni” – środę rano i środę wieczór (czyli yahu). Yahu to pechowy dzień. Osoby, które urodziły się w yahu wzbudzają u innych współczucie.

- kuchnia „taka sobie”. Mjanma, sąsiadująca z kulinarnymi potęgami, zaskoczyła nas tym, że jej tradycyjne potrawy były w porównaniu do kuchni tajskiej lub hinduskiej mocno przeciętne. Niby nie były złe, ale jednak daleko im do innych krajów regionu pod względem kulinarnym (ale praktycznie wszędzie można zamówić coś z kuchni tajskiej).

- autokary. Naprawdę nie spodziewałam się tak wygodnych autokarów w Mjanmie. Mieliśmy przyjemność jeździć takimi w Argentynie. 3 rozkładane fotele w rzędzie, z tabletem, do tego przekąski, woda i… zabójcza klimatyzacja (niech ją szlag).

- przekraczanie jezdni pieszo. Śmierć w oczach. Większy ma pierwszeństwo. Nigdzie nigdy nie bałam się samochodów tak, jak w Rangunie, serio (z kolei uznałam, że w Bangkoku jest lepiej niż w Rzymie ;) ). Miejscowi jezdnię przekraczają „co pas”. Całymi rodzinami, z małymi dziećmi, przebiegają jeden pas ruchu (nie, samochody absolutnie nie zwalniają, tylko trąbią), po czym czekają aż jakiś przeładowany autobus minie ich dosłownie o włos i dalej biegną niemalże wpadając pod koła rozpędzonych samochodów. Przechodzenie przez ulice w Rangunie skojarzyło mi się z archaiczną grą Frogger, gdzie biedną żabką trzeba było przeskakiwać przez jezdnię między samochodami. Tylko tam miało się chyba kilka żyć, a „game over” nie było tak drastyczne jak mogłoby być tu. Zdarzało nam się naprawdę długo czekać zanim przeszliśmy przez ulicę (pasy dla pieszych – nawet jeśli są – mają znikome znaczenie), a wybawieniem były skrzyżowania, na których samochody musiały zatrzymać się na czerwonym świetle, albo kładki dla pieszych, na które mimo 38 stopni Celsjusza i wilgotności 90% wchodziłam jak na skrzydłach. W Rangunie obowiązuje zakaz poruszania się na jednośladach! Ich by jeszcze brakowało… Jakby ich było tyle, co w Bangkoku, to niemal pewne że zginęłabym przy pierwszej próbie przejścia przez ulicę. Władze zdecydowały, że jest zbyt dużo wypadków i wprowadziły zakaz. I chwała im za to z punktu widzenia turystów. Co jeszcze? Kierowcy trąbią non-stop. Koszmar. Nie zdziwiłabym się, gdyby Rangun był najgłośniejszym miastem Azji. A z przewodnikami i poradnikami mówiącymi o ruchu ulicznym, jako największym zagrożeniu czyhającym na turystów w Mjanmie (obok węży), zgadzam się w 110%.

- pies na psie psem pogania. Wszędzie bezpańskie psy. Wyobrażam sobie, jak niektórym z Was na samą myśl serce się kroi. Uwierzcie mi, nigdzie nie widziałam tak zadbanych bezpańskich psów. Faktem jest, że prawie wszystkie wyglądają jak odlane z jednej formy, jakby pochodziły od jednego „pra-psa”. Szpiczaste uszy, piaskowa krótka sierść. Chudego psa nie widziałam ani jednego. Mjanma to biedny kraj, tym bardziej niesamowite jest to, jak ludzie dbają o psy mieszkające na ulicach (ale nie, nie tuczą ich w celu późniejszej konsumpcji). Karmią je, dają wodę, pogadają, pogłaszczą, nie przegonią. I wierzcie lub nie – psy wspaniale przystosowały się do tego szalonego ruchu ulicznego (być może co mniej pojętne po prostu przeszły swego czasu selekcję „naturalną”?). Nigdzie nie widziałam tak podręcznikowo rozglądających się psów przy przechodzeniu przez ulicę. I kiedy w zatłoczonym Rangunie patrzyłam na psa zabierającego się do przejścia przez jezdnię, byłam gotowa zacisnąć oczy i chwilę potem wpaść w rozpacz, to skubany pies przebiegał jeden pas, po czym zatrzymywał się i rozglądał sprawdzając, czy może przejść przez kolejny.

C.d.n.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

ImageNa miejscu byliśmy 8 nocy (z czego 3 spędzone w autokarze w ramach oszczędności czasu). Plan podróży był następujący:
1. popołudniowy przylot do Rangunu z Bangkoku - nocleg w Rangunie
2. Zwiedzanie Rangunu - nocny przejazd do Bagan
3. Zwiedzanie Baganu - nocleg
4. Zwiedzanie Baganu - nocleg
5. Przejazd dzienny do Mandalay - nocleg
6. Zwiedzanie okolic Mandalay - nocny przejazd pod Inle Lake
7. Zwiedzanie okolic Inle Lake (Kakku) - nocleg
8. Zwiedzanie Inle Lake - nocny przejazd do Rangunu
9. Poranny przelot do Bangkoku

Uważam, że plan był jak na nasze potrzeby optymalny. Jeśli cokolwiek miałabym zmienić, to może ewentualnie dodałabym jeden dzień w Mandalay, by zwiedzić samo miasto i tamtejsze świątynie (z naciskiem na te drewniane). To nam umknęło, ale nie powiem, bym czuła jakiś niedosyt z tego powodu. Świątyń wszędzie jest na pęczki, a miasto nie jest ładne, więc to raczej chodzi o moje poczucie, że byłam, a nie wszystko zobaczyłam :-).

Ponieważ mieliśmy w planach tajskie wyspy na koniec pobytu w Azji, plaże w Mjanmie zupełnie odpuściliśmy. Choć podobno warto się tam wybrać, bo są praktycznie puste. W ogóle nie zwiedziliśmy południowej części kraju, ale poznaliśmy jego najsłynniejsze atrakcje. To, nad czym warto się zastanowić to parodniowy pobyt w dziczy z przewodnikiem - w północnej części kraju. Albo można wybrać się na trekking dwu-trzydniowy przez góry do Inle Lake. Podobno bardzo przyjemna trasa przez wioski. Odpuściliśmy to, bo ja w temperaturach 35-38`C nie pląsam po górach jak kozica... Oglądałam na youtubie relację z takiego trekkingu - owszem, fajne, ale poza egzotycznymi wioskami widoki praktycznie jak w naszych Beskidach ;-). Ale na pewno dla samych tubylców, jakich można po drodze spotkać, warto.

Mjanma i Tajlandia to był nasz pierwszy pobyt w Azji w ogóle, więc nie potrafię porównać z Kambodżą.

Uważam, że 11-12 dni na miejscu to dobry czas, na pewno się nie znudzisz, polecam wszystko to, co my zwiedziliśmy. Jeśli miałabym z czegoś zrezygnować, to najprędzej z Mandalay. Uważam też, że jeden pełny dzień na Bagan to za mało, dla mnie miejsce było magiczne i pełne dwa dni pozwoliły się nacieszyć miejscem (a i trzy to nie byłoby za dużo). Należałoby się więc zastanowić, co dodać - trekking, południe Birmy z plażami, czy pobyt na północy z przewodnikiem, albo przystanki w innych atrakcjach, których my nie odwiedziliśmy: np. wodospady Dat Daw Kyaing, wielki posąg leżącego buddy w Bago, klasztor na Mount Popa, czy święta Złota Skała (Kyaiktiyo).

Po drodze poznaliśmy świetnego przewodnika - oprowadzał nas po okolicach Mandalay, a ma też w ofercie survival w dziczy (co kto lubi, ja lubię) - odnajdę jego wizytówkę i wkleję w relację.

@‌Margita‌, najpierw były bilety lotnicze, potem wiza. My załatwiliśmy sobie wizę online na przełomie stycznia i lutego br. (do Mjanmy wjechaliśmy, a w zasadzie wlecieliśmy 28 lutego. Warunek jest taki, że wizę trzeba "aktywować", czyli wjechać do kraju w ciągu bodajże 90dni od wydania, natomiast dostaje się ją na maksymalnie 28 dni pobytu na miejscu - potem grożą kary finansowe), mimo, że to najdroższe rozwiązanie (50USD), ale:
1) nie chcieliśmy tracić czasu w Bangkoku na załatwianie formalności (można tam się udać do ambasady Mjanmy i po jakichś dwóch dniach wizę odebrać).
2) nie było nam po drodze do Berlina, gdzie można wizę wyrobić, a nie zdecydowaliśmy się na wysyłanie paszportów pocztą (znam osoby, które to praktykowały, jedni najedli się niezłego strachu jak przesyłka się opóźniała).
A te opcje powyższe wcale nie są tak duuużo tańsze od wersji online, różnica w cenie w skali całego wyjazdu to "grosze".
Po dwóch dniach od wypełnienia formularza przesłano nam do wydrukowania promesę, którą mieliśmy okazać na lotnisku w Rangunie. Z niczym nigdzie nie było problemu, w porównaniu do wypełniania wniosku o wizę do USA to "pikuś", więc nie trzeba zmieniać kolejności na "najpierw wiza, potem bilety" (choć do USA i tak najpierw mieliśmy bilety :-) ). A co do planowania podróży, to jak kto woli, my nie chcieliśmy tracić czasu na miejscu na szukanie noclegów (co jest możliwe oczywiście), więc rezerwowaliśmy online (trzeba mieć na uwadze, że jednak ta baza noclegowa nie jest nie wiadomo jak świetnie rozwinięta, więc albo straci się sporo czasu szukając na miejscu, albo po prostu dostaniesz takie lokum, jakie zostało, a nie jakie chciałoby się mieć). Ja polecam noclegi załatwić sobie wcześniej. Przejazdy autokarami załatwialiśmy na miejscu (rezerwacja przez Facebooka, firma JJ Express Bus), nie było problemu, ale dla pewności można zrobić to odrobinę wcześniej, żeby nie zostać z ręką tam, gdzie nie trzeba.

Myślę, że wiele odpowiedzi na różne pytania czy wątpliwości pojawi się w trakcie relacji - a nie chcę jej rozciągać na długie tygodnie, więc wszystko mam nadzieję wkrótce się wyjaśni!Dzień I: Poznajemy się z Mjanmą nawzajem

Ale zanim wyjechaliśmy:
W Mjanmie wylądowaliśmy w sumie trochę przypadkiem. Tak naprawdę nie była na naszej liście marzeń (niedopatrzenie?). W szaroburym listopadzie, z wizją kilku następnych, średnio atrakcyjnych jesienno-zimowych miesięcy, zaczęliśmy niecierpliwie przebierać nogami. Od powrotu z dalszego wyjazdu minęło ponad pół roku, a my bez pomysłu na następną podróż? Trzeba mieć jakiś cel, a planowanie podróży to chyba jeden z przyjemniejszych sposobów na spędzenie przydługiej zimy w Warszawie.
Rzut okiem na mapę świata, na której zaznaczyliśmy już trochę odwiedzonych miejsc. Od strony Azji powiało pustką. No to Azja!
Azja długa i szeroka – decyzja dokąd dokładnie polecieć wcale nie była łatwa. Pomogło w tym zauroczenie Birmą jednego ze znajomych. Jego fascynacja krajem (a zwiedził wiele) i kilkukrotny pobyt zachęciły nas do szukania informacji. Bo co ja właściwie wiem o Birmie? Chyba tyle tylko, że już nie nazywa się Birmą. Myanmar. Czy nawet Mjanma. Spotkanie ze znajomym i to, jak emocjonalnie o Birmie mówił, o jej mieszkańcach, o pięknym rękodziele, przekonało nas. Ostatecznie nasz wyjazd objął Tajlandię i Mjanmę: 6 dni Tajlandia + 8 dni Mjanma + 9 dni Tajlandia – nie wyobrażaliśmy sobie, by przy pierwszej wizycie w Azji, zrezygnować z wizyty w Elephants World (upatrzonemu dzięki relacjom @olus i @pestycyda – dzięki wielkie! Spędziliśmy tam 2 dni i to był najlepszy czas wyjazdu), tajskiego jedzenia i tajskich plaż.

W ramach przygotowań obejrzeliśmy m.in. film Luca Bessona „Lady” przedstawiający biografię Aung San Suu Kyi i narodziny demokracji w kraju – polecam.

***

Z Bangkoku do Rangunu polecieliśmy tajskimi tanimi liniami Nok Air (lot trwał około godziny). Niecodzienne malowanie samolotów przyprawia o uśmiech. To się nazywa fantazja! :-) Na pokładzie dają poczęstunek – małą butelkę wody i (niezłą) babeczkę. Wszystko równie pięknie opakowane ;-)

Image

Image

Lotnisko w Rangunie nowoczesne – terminal międzynarodowy otwarto w 2007 roku. Po przejściu kontroli, zanim wyszliśmy z terminala, zaczepił nas młody chłopak z pytaniem, czy nie potrzebujemy taksówki. Był to lotniskowy serwis taksówkowy, chłopak od razu podał nam cenę 8000 kyatów (w Mjanmie dla prostych rachunków przyjęliśmy, że 1000MMK = 3PLN), po czym odprowadził do taksówki. Nasza trasa wynosiła ponad 17 kilometrów. Z przedmieścia wjechaliśmy do centrum. Atmosfera zgęstniała, miasto bardzo zakorkowane (jak bardzo przekonamy się dopiero jutro, ale od razu powiem, że przekroczyło to granice naszej wyobraźni, a miny zrzedły). Ale był to czas na to, by przyjrzeć się ludziom i ulicom. Pierwszy obserwacje? Od razu widać, że kraj jest biedny. Wszyscy kierowcy trąbią… W zasadzie w celu poinformowania otoczenia, że „uwaga, jadę (biiip); tak, zbliżam się do ciebie (bip bip); przejeżdżam (biiiiiiiiip!); przejechałem (bip bip)” – jest to dosyć męczące :-/ i dało się we znaki już w pierwszych chwilach. No i to, o czym wspominałam w pierwszym poście – pieszy nie ma praw. W oczy rzucali się również tutejsi mężczyźni (chyba nie tylko mnie) ubrani w tradycyjny strój à la spódnica i krwiście spluwający co chwila na chodnik (wyjaśnienia później). Jadąc minęliśmy jezioro Inya Lake, nad którym gdzieś przy University Road dom ma Aung San Suu Kyi. Duże wrażenie wywarła na mnie jej postać – córka generała, który wynegocjował od Wielkiej Brytanii niepodległość kraju, silna, mądra i odważna kobieta. Nie bez powodu za działalność dostała wiele nagród (Nobel w 1991, z przyczyn politycznych odebrany - przez nią osobiście - dopiero ponad 20 lat później). A U2 zadedykowało jej piosenkę „Walk On”.

Zatrzymaliśmy się na noc w Hostelu Backpacker B&B (http://backpackerbnbyangon.com/). Dostaliśmy pokój bez okna z niskim, pomalowanym na czarno sufitem. Ale z łazienką. Obuwie trzeba było zostawić piętro niżej, zaraz za drzwiami z klatki schodowej – dalej boso. Miejsce raczej czyste, tylko ten czarny sufit niespecjalnie powiększał wizualnie niskie, bezokienne pomieszczenie :) Myślę, że zamysł był taki, by nie było widać zacieków i grzyba ani stada komarów czyhających na nasz błogi sen. Natomiast po kąpieli bardzo wyraźnie było widać na tej farbie skroploną wodę :D . Na 8 piętrze hostelu znajduje się przeszklona, klimatyzowana jadalnia z tarasem (na którym było chyba z 40 stopni Celsjusza). Z tarasu roztacza się widok na miasto i ujście rzeki. Widok nie powala. W ogóle, szczerze mówiąc, Rangun ładny nie jest. Ale za to serwowane w tej jadalni śniadanie było całkiem niezłe, a dodatkowy plus należy się za to, że przez cały dzień goście mogli uraczyć się tam bezpłatną kawą, herbatą, napojem.

Image

Pierwszy spacer po mieście rozpoczął się dziwnie. Ja naprawdę zawsze staram się szanować obyczaje panujące w innych kręgach kulturowych, ale wyraźnie zauważyłam, że mój strój przyciąga zbyt wiele par oczu, wzbudzając nadmierne zainteresowanie. Była to sukienka do połowy kolan, na szerokich ramiączkach zasłaniających ramiona (ale krótkim rękawkiem bym tego nie nazwała). Szczerze, to po jakimś czasie chciałam się zapaść pod ziemię. Z jednej strony pewnie golizna moich łydek i rąk mogła być w jakimś stopniu na granicy dobrego smaku :-/, z drugiej strony (co się później dopiero okazało), fascynował ich widok tak bladej jak dla nich skóry (smarowałam się „50-tką”), za którą dostałam wiele komplementów (patrząc z zazdrością i chwaląc odcień ich karnacji; żadna kobieta nie była w stanie mi w to uwierzyć – czy świat nie jest niesprawiedliwy? ;-) ). To był pierwszy i ostatni raz, gdy w Mjanmie zaświeciłam gołymi łydkami, potem już aż takiej sensacji nie wzbudzałam.

Ale przejdźmy do samego Rangunu. Bardzo dużo architektury kolonialnej. Te budynki, często zwieńczone datami z początku XX wieku, były kiedyś naprawdę ładne. Ale chyba od momentu wybudowania NIGDY nie przeszły remontu. Sypią się dosłownie, na szczytach i gzymsach, balkonach (o ile jeszcze nie odpadły) wyrastają drzewka. Elewacje czarno-zielone od grzybów i innych glonów. Sprzyja temu paskudnie (co kto lubi) parny i gorący klimat – było chyba gorzej niż w Bangkoku. Naprawdę przykro patrzeć na stan zabudowy. Uroku nie dodają (ale swoistego klimatu owszem) niesamowite plątaniny zwisających kabli na niemalże każdym rogu ulicy. W planach mieliśmy jezioro Kandawgyi. Zanim jednak się tam skierowaliśmy, zaszliśmy na plac Maha Bandula z Pomnikiem Wolności. Ten plac to chyba jedno z trzech miejsc w mieście, które można podciągnąć pod określenie „ładne”. Jest to grodzony park, popularny wśród miejscowych zasiadających tu na trawie, otoczony rządowymi, kolonialnymi (odremontowanymi) budynkami.

Image

Image

Image

Na chwilę i my przycupnęliśmy w życiodajnym cieniu. Nie musieliśmy długo czekać na zainteresowanie. Mała dziewczynka, upominana przez mamę, uparcie wytykała mnie palcem, jakby widziała chodzące dziwo (:-/). Chwilę potem dosiadł się do nas młody, tradycyjnie ubrany mężczyzna i zaczął zagadywać. To nasza pierwsza bezpośrednia „konfrontacja” z lokalsem. Na początku nie wiedzieliśmy, co o nim myśleć i podejrzewaliśmy, że będzie próbował nas na coś naciągnąć (no wstyd mi, ale cóż, przeważnie tak jest). Ale po chwili rozmowa stała się luźniejsza. Rozmawiał z nami, by poćwiczyć język angielski, pytał o Polskę, nasze studia (sam był absolwentem ekonomii), spędziliśmy tak chwilę, po czym nas przeprosił mówiąc, że już będzie szedł i się miło pożegnaliśmy. Autentycznie byliśmy zdziwieni, że zupełnie niczego od nas nie chciał. Chciało za to małe, około trzyletnie dziecko. Gdzie byli jego rodzice – nie mam pojęcia. Chłopiec błąkał się po tym parku sam, brudny, z przysłowiowym gilem do pasa i dmuchanym mieczem w rączce. Podchodził do siedzących osób, dostawał od nich resztki napojów, dostał kawałek kolby kukurydzy. Szczególną uwagę skupił na mnie. Naprawdę niełatwo było dać mu znać, że nie mamy nic, co mógłby od nas dostać. Wyraźnie nie był zadowolony i na odchodne rzucił we mnie (celnie) resztką kukurydzy. Chwilę potem stał przy innej grupce ludzi i dostał od nich kolejny napój.

Image

Image

Zgłębiając dzikie zasady ruchu drogowego (i pewnie kilkukrotnie unikając śmierci na jezdni ;-) ) doszliśmy do parku Kandawgyi, słynącego z Pałacu Karaweik. Dwupiętrowa, złota budowla z lat 70. XX wieku, zwieńczona dwiema głowami mitycznych ptaków (wyglądają trochę jak gumowe kaczki do kąpieli, ale nie ujmujmy dostojeństwa obiektowi), jedyna w swoim rodzaju, to obecnie restauracja. Powstała jako replika królewskiej barki. Niedaleko niej znajduje się pomost, z którego można obserwować zachód słońca. Restauracja-barka znajduje się na wschodnim brzegu jeziora, my zaś do parku wchodzimy od zachodu. Jezioro jest rozleglejsze, niż przypuszczaliśmy. Wzdłuż jego południowego brzegu ciągnie się drewniany pomost. Idealny na romantyczny spacer, można pomyśleć :) . Przewodnik podaje, że „sprzyja długim spacerom”. Gdy nim szłam, myślałam, że pęknę przypominając sobie te słowa. W tym zdaniu tylko „długim” miało sens :-D. „Sprzyja” to niewłaściwe określenie, bo pomost praktycznie nie ma odnóg, więc jak już się na niego wejdzie, a nie chce się cofnąć, to się idzie i idzie i idzie (to było chyba ponad 1,5km; po drodze może były ze dwie-trzy okazje by zejść). A teraz „spacerom”… owszem, spacer, ale męczący, bo bardzo trzeba było uważać, na którą deskę się staje. Poszycie pomostu było na długich odcinkach „nieco” rozklekotane. Nie polecam chodzić obok siebie, bo krańce desek potrafiły podnieść się pod naciskiem jednej osoby, wówczas druga potknięcie, czy drzazgę w stopie miała praktycznie jak w banku.

Image

Image
Najwyraźniej najwygodniej i najbezpieczniej jest iść przy barierce, tak jak miejscowi.

Image

Image

Dotarliśmy na część pomostu, z której najlepiej oglądać zachód słońca i tam kazano nam zakupić cztery bilety wstępu. Dwa dla nas (po 300MMK) i dla naszych aparatów (po… 500MMK). Zostaliśmy obklejeni naklejkami i dostaliśmy numerki na aparaty. Widoki były dość przyjemne, nad zachodnią stroną jeziora górowała w oddali Pagoda Shwedagon (o niej później). Na zachód przybyły tłumy. A po nim natychmiast rzuciły się na nas (mnie) komary. Blade, gołe łydki były dla nich chyba prawdziwym rarytasem ;-) .

Image

Image

Image


Informacje praktyczne – wydatki:
Hostel osoba/noc ze śniadaniem – 17 750MMK
Taxi lotnisko-hostel (17km) – 8000MMK
Taxi pałac Karaweik (4km)– hostel – 5000MMK*
Kolacja (tajskie danie typu pad thai) przy (nie W!) pałacu Karaweik – 3500MMK
Woda 0,5l – 100-200MMK
Fanta 0,5l – 400MMK
Paczka ziemniaczanych chipsów – 500MMK
*na pewno można było trochę taniej, ale uznaliśmy, że było wystarczająco niedrogo i byliśmy zmęczeni :D

C.d.n.Może wyszło na skrót myślowy, Aung San Suu Kyi osobiście odebrała swoją nagrodę Nobla dopiero po ponad dwudziestu latach od jej przyznania, bo większość czasu spędziła w areszcie domowym w Birmie i nie mogła wyjechać z kraju (nawet do swojej rodziny), bo by jej nie wpuścili z powrotem. Także nie w tym sensie, że jej odebrano/cofnięto przyznaną nagrodę, a można było tak zrozumieć. :) Poprawię!Po dwóch pracowitych miesiącach warto wrócić do relacji... Mam nadzieję skończyć ją w lipcu!

***

Dzień II – Rangun… męczy!

Nauczona doświadczeniem dnia poprzedniego postanawiam zwiedzać Rangun odziana od kostek po łokcie. Po hostelowym śniadaniu (3 proste, smaczne zestawy do wyboru) przy pomocy recepcji ostatecznie załatwiliśmy i opłaciliśmy bilety na nocny autokar do Bagan (firma JJ Express). Klasa VIP! JJ Express to całkiem niezła firma przewozowa, korzystaliśmy z ich usług w Mjanmie kilkukrotnie. Trzeba przyznać, że niektóre autokary maja nieco zmarnowane, ale i tak nieporównywalnie lepsze od wielu, jakie widzieliśmy do tej pory w Azji. Po Mjanmie jeździ się powoli. Odległości nie są powalające, nie są to patagońskie bezdroża, ale stan dróg wiele pozostawia do życzenia. Nawet nie ma się co rozpędzać, a autokary kołyszą się po tych drogach niemiłosiernie. Ale podobno znacznie mniej niż pociągi po tutejszych torach :shock: :D . Zarezerwowanie biletów w JJ Express jest tak proste, że bardziej się nie da. Wystarczy napisać do nich na FB (https://www.facebook.com/pages/JJ-Expre ... 0142521771). „JJ” wzięło się od „Joyous Journey”. Czy była to taka radosna podróż? O tym w następnym poście. Ale była dość komfortowa przynajmniej jeśli chodzi fotele – w jednym rzędzie były tylko trzy i całkiem wygodnie (jak na autokar) się rozkładały. Ale argentyńskie „coche cama” to nie było.

Wychodzimy z hostelu na ulicę. Po przejściu kilku kroków już jesteśmy zlani potem. Łatwo nie jest, ale nikt nie mówił, że będzie! ;)

Image
Zmarnowane fasady domów sprzed stu lat nadają swoistego klimatu.

Image

Image

Image
Trzeba uważać, pod czym się przechodzi ;) .

Taksówką pojechaliśmy do świątyni z leżącym Buddą (Chaukhtatgyi Buddha; https://goo.gl/maps/tfmdNEy2NjM2). Dosyć długo idzie się zadaszonymi dojściami do… blaszanej hali, w której znajduje się Budda.

Image
Zadaszony korytarz prowadzący wprost do leżącego Buddy.

W głowie wciąż miałam świątynię z Bangkoku i sylwetkę tamtejszego leżącego Buddy. Nie ukrywam, że jak zobaczyłam tego mjanmarskiego, to byłam nieco rozczarowana. Jest rzeczywiście ogromny (66m długości) i robi wrażenie, do tego było tam dość mało osób, nieporównywalnie mniej niż w tajskich świątyniach. Ale jeśli mogę pozwolić sobie na ocenę stylu świątyni, jak i samego Buddy, to jest to jak dla mnie styl jarmarczny (ogólnie nie jestem wielką fanką sztuki/architektury południowo-wschodniej Azji, ale… to było po prostu brzydkie :? ). Tym bardziej urody nie dodaje za grosz cała blaszana „hala”. Niemniej jednak uważam oczywiście, że jest to miejsce, które należy odwiedzić będąc w Rangunie. No i wszędzie dookoła Ci mili ludzie. Podszedł do mnie nieśmiało około dziesięcioletni chłopiec i zapytał jak mam na imię. Usłyszawszy je w odpowiedzi pognał zadowolony natychmiast do kolegów i zaczęli je sobie powtarzać. „Goo-sza”, „Goo-sza”. „Małgorzaty” im oszczędziłam. :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na szczęście poznani rano Amerykanie zwrócili naszą uwagę na niedaleką (z 300m w linii prostej) świątynię z siedzącym Buddą i polecili ją odwiedzić (wcale nie była dobrze oznakowana i "przypadkiem" niekoniecznie można na nią trafić). Krótki dystans nie zniechęcił taksówkarza do namawiania nas na skorzystanie z jego usług. Po drodze w zasadzie (poza przejściem schodami prowadzącymi pod same świątynie) mieliśmy do przekroczenia „tylko” jedną ulicę.

Image
Po drodze mijaliśmy też mikrowarsztaty rzemieślnicze, gdzie na naszych oczach powstawały pamiątki.

Ruchliwą ulicę, więc to „tylko” to tak naprawdę było „aż”, ale udało się bezwypadkowo (biegamy coraz sprawniej między tutejszymi kierowcami). Świątynia Nga Htat Gyi z czternastometrowej wysokości siedzącym Buddą z 1900 roku również jest halą, lecz wykończoną drewnem, co dużo bardziej przypadło mi do gustu i mogę chyba powiedzieć, że to najładniejszy posąg Buddy, jaki widziałam w tym kraju. Wstęp do obu świątyń jest bezpłatny, przy wejściach stoją natomiast skarbonki, w których zbierają pieniądze na renowację obiektów – warto coś wrzucić.

Image

Image

Image

Image

Po wyjściu ze świątyni znów wsiedliśmy do taksówki i przejechaliśmy pod najokazalszą świątynię w całej Mjanmie – Shwedagon Pagoda (https://goo.gl/maps/qTv2dYw6Efq). Do tej ogromnej stupy dochodzi się ładnymi, zadaszonymi schodami, mijając po drodze mnóstwo straganów (pamiątki i buddyjskie dewocjonalia). W wodę jednak warto zaopatrzyć się wcześniej, gdyż na stoiskach raczej napojów nie uświadczymy.

Image

Przyglądam się małym klatkom. W każdej z nich znajdowało się z trzydzieści ptaków, jeśli nie więcej. Próbuję rozgryźć o co w tym chodzi. Co jakiś czas do „sprzedawczyni”(?) ktoś podchodzi, płaci i do jego garści trafia jeden z ptaków. I… jest wypuszczany! Trochę humor mi się poprawił na ten widok, do czasu, gdy nie dowiedziałam się, że są to tresowane ptaki, które potem wracają do swojego właściciela. Taki dobry uczynek (wypuszczenie ptaka na wolność) ma buddystom zapewnić większe szanse na dobrą reinkarnację w przyszłości. Ciekawe, co zapewnia w takim razie właścicielom ptaków?

Image

Ochrona świątyni przepuszcza nas przez bramki, po opłaceniu biletów dostajemy naklejki do przyklejenia na ubranie. Chwilę potem uczestniczymy w śmiesznej scenie. Przed wejściem na teren pagody Czarek przypina długie nogawki na suwak do krótkich spodenek. Zauważyliśmy, że całemu przedsięwzięciu przygląda się małżeństwo w średnim wieku z kilkunastoletnim synem. Stali cierpliwie, bez zażenowania, że są tuż obok i dokładnie obserwują cały proces. Jak nogawki zostały przypięte wybuchli szczerym, głośnym, udzielającym się śmiechem – jakby właśnie usłyszeli najlepszy żart. :D Szczególnie mężczyzna nie mógł wyjść z wielkiego podziwu.

Image

Image
Turyści to na tle tubylców chyba najbardziej szaro i nijak ubrani ludzie.

Wchodzimy wreszcie na teren świątyni i pierwsze, czego szukamy, to... cień. Kamienne, nagrzane podłoże nie zachęca do snucia się po terenie. Jest wielu odwiedzających, ale zaledwie mały ułamek to „zachodni”(biali) turyści. Spotkaliśmy może z 5-6 takich par. Ci momentami zwiedzają świątynie w podskokach :D, mimo że zapewne nie wypada. Część kamiennych płyt chodnikowych jest zrobiona z czarnego kamienia, którego temperatura w pełnym słońcu grubo przekracza 50 stopni, myślę że nawet więcej :?. Przez nieuwagę czasem zdarzało się na nim stanąć. Chodzenie na piętach i zewnętrznej stronie stopy opanowaliśmy prawie do perfekcji, ale wciąż parzyło i naprawdę bolało! Jak większość obraliśmy strategię zwiedzania „z cienia do cienia”. Kiedy tak przesiadywaliśmy przy jednej ze ścian (ja oddałam się przede wszystkim podziwianiu kolorowych strojów kobiet), zorientowaliśmy się, że to my skupiamy wzrok przechodzących. I tu pierwszy raz zostałam poproszona o możliwość zrobienia sobie ze mną zdjęcia. Odważyły się dwie młode dziewczyny, ze sporą dozą nieśmiałości w końcu podeszły do mnie (a zabierały się do tego dłuższą chwilę). Byłam przy nich blada, przewyższałam więcej niż o głowę. Gdy tak pozowałyśmy do zdjęcia zatrzymała się przy nas ośmioosobowa rodzina. W kolejce do zdjęć. Czułam się, jak małpa w zoo ;) . Szturchali się i pokazywali nas sobie nawzajem.

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

margita 28 kwietnia 2017 14:14 Odpowiedz
Mam w planach. Czy możesz podać więcej szczegółów dotyczących wizy, przejazdów i planu podróży? Najpierw były bilety czy wiza? Jak wygląda procedura, kiedy się o nią starać, ile wcześniej? Kiedy zacząć planowanie podroży? Transport, hotele? Będę wdzięczna za wskazówki.
don-bartoss 28 kwietnia 2017 14:20 Odpowiedz
Również mam w planach: mnie interesuje ile czasu spędziłaś w Birmie i czy było wystarczająco. Mógłbym sobie pozwolić na 13-14 dni (wliczając dolot, więc de facto 11-12 na miejscu). Byłaś może w Kambodży i czy można te kraje jakoś porównać (plusy, minusy)?
betula 28 kwietnia 2017 16:59 Odpowiedz
Na miejscu byliśmy 8 nocy (z czego 3 spędzone w autokarze w ramach oszczędności czasu). Plan podróży był następujący:1. popołudniowy przylot do Rangunu z Bangkoku - nocleg w Rangunie2. Zwiedzanie Rangunu - nocny przejazd do Bagan3. Zwiedzanie Baganu - nocleg4. Zwiedzanie Baganu - nocleg5. Przejazd dzienny do Mandalay - nocleg6. Zwiedzanie okolic Mandalay - nocny przejazd pod Inle Lake7. Zwiedzanie okolic Inle Lake (Kakku) - nocleg8. Zwiedzanie Inle Lake - nocny przejazd do Rangunu9. Poranny przelot do BangkokuUważam, że plan był jak na nasze potrzeby optymalny. Jeśli cokolwiek miałabym zmienić, to może ewentualnie dodałabym jeden dzień w Mandalay, by zwiedzić samo miasto i tamtejsze świątynie (z naciskiem na te drewniane). To nam umknęło, ale nie powiem, bym czuła jakiś niedosyt z tego powodu. Świątyń wszędzie jest na pęczki, a miasto nie jest ładne, więc to raczej chodzi o moje poczucie, że byłam, a nie wszystko zobaczyłam :-). Ponieważ mieliśmy w planach tajskie wyspy na koniec pobytu w Azji, plaże w Mjanmie zupełnie odpuściliśmy. Choć podobno warto się tam wybrać, bo są praktycznie puste. W ogóle nie zwiedziliśmy południowej części kraju, ale poznaliśmy jego najsłynniejsze atrakcje. To, nad czym warto się zastanowić to parodniowy pobyt w dziczy z przewodnikiem - w północnej części kraju. Albo można wybrać się na trekking dwu-trzydniowy przez góry do Inle Lake. Podobno bardzo przyjemna trasa przez wioski. Odpuściliśmy to, bo ja w temperaturach 35-38`C nie pląsam po górach jak kozica... Oglądałam na youtubie relację z takiego trekkingu - owszem, fajne, ale poza egzotycznymi wioskami widoki praktycznie jak w naszych Beskidach ;-). Ale na pewno dla samych tubylców, jakich można po drodze spotkać, warto.Mjanma i Tajlandia to był nasz pierwszy pobyt w Azji w ogóle, więc nie potrafię porównać z Kambodżą. Uważam, że 11-12 dni na miejscu to dobry czas, na pewno się nie znudzisz, polecam wszystko to, co my zwiedziliśmy. Jeśli miałabym z czegoś zrezygnować, to najprędzej z Mandalay. Uważam też, że jeden pełny dzień na Bagan to za mało, dla mnie miejsce było magiczne i pełne dwa dni pozwoliły się nacieszyć miejscem (a i trzy to nie byłoby za dużo). Należałoby się więc zastanowić, co dodać - trekking, południe Birmy z plażami, czy pobyt na północy z przewodnikiem, albo przystanki w innych atrakcjach, których my nie odwiedziliśmy: np. wodospady Dat Daw Kyaing, wielki posąg leżącego buddy w Bago, klasztor na Mount Popa, czy święta Złota Skała (Kyaiktiyo). Po drodze poznaliśmy świetnego przewodnika - oprowadzał nas po okolicach Mandalay, a ma też w ofercie survival w dziczy (co kto lubi, ja lubię) - odnajdę jego wizytówkę i wkleję w relację.@‌Margita‌, najpierw były bilety lotnicze, potem wiza. My załatwiliśmy sobie wizę online na przełomie stycznia i lutego br. (do Mjanmy wjechaliśmy, a w zasadzie wlecieliśmy 28 lutego. Warunek jest taki, że wizę trzeba "aktywować", czyli wjechać do kraju w ciągu bodajże 90dni od wydania, natomiast dostaje się ją na maksymalnie 28 dni pobytu na miejscu - potem grożą kary finansowe), mimo, że to najdroższe rozwiązanie (50USD), ale:1) nie chcieliśmy tracić czasu w Bangkoku na załatwianie formalności (można tam się udać do ambasady Mjanmy i po jakichś dwóch dniach wizę odebrać).2) nie było nam po drodze do Berlina, gdzie można wizę wyrobić, a nie zdecydowaliśmy się na wysyłanie paszportów pocztą (znam osoby, które to praktykowały, jedni najedli się niezłego strachu jak przesyłka się opóźniała). A te opcje powyższe wcale nie są tak duuużo tańsze od wersji online, różnica w cenie w skali całego wyjazdu to "grosze".Po dwóch dniach od wypełnienia formularza przesłano nam do wydrukowania promesę, którą mieliśmy okazać na lotnisku w Rangunie. Z niczym nigdzie nie było problemu, w porównaniu do wypełniania wniosku o wizę do USA to "pikuś", więc nie trzeba zmieniać kolejności na "najpierw wiza, potem bilety" (choć do USA i tak najpierw mieliśmy bilety :-) ). A co do planowania podróży, to jak kto woli, my nie chcieliśmy tracić czasu na miejscu na szukanie noclegów (co jest możliwe oczywiście), więc rezerwowaliśmy online (trzeba mieć na uwadze, że jednak ta baza noclegowa nie jest nie wiadomo jak świetnie rozwinięta, więc albo straci się sporo czasu szukając na miejscu, albo po prostu dostaniesz takie lokum, jakie zostało, a nie jakie chciałoby się mieć). Ja polecam noclegi załatwić sobie wcześniej. Przejazdy autokarami załatwialiśmy na miejscu (rezerwacja przez Facebooka, firma JJ Express Bus), nie było problemu, ale dla pewności można zrobić to odrobinę wcześniej, żeby nie zostać z ręką tam, gdzie nie trzeba.Myślę, że wiele odpowiedzi na różne pytania czy wątpliwości pojawi się w trakcie relacji - a nie chcę jej rozciągać na długie tygodnie, więc wszystko mam nadzieję wkrótce się wyjaśni!
ponchek 8 maja 2017 04:33 Odpowiedz
Hej, relacja super, świetnie się czyta, i te zdjęcia!Jedyna uwaga: skąd masz informację że Aung San Suu Kyi odebrano nagrodę Nobla? Z tego co się orientuję wzbudziła ona kontrowersję wśród Muzułmanów kilka lat temu, ale oprócz petycji on-linę do odebrania jej nagrody nic więcej się nie stało.
betula 8 maja 2017 10:49 Odpowiedz
Może wyszło na skrót myślowy, Aung San Suu Kyi osobiście odebrała swoją nagrodę Nobla dopiero po ponad dwudziestu latach od jej przyznania, bo większość czasu spędziła w areszcie domowym w Birmie i nie mogła wyjechać z kraju (nawet do swojej rodziny), bo by jej nie wpuścili z powrotem. Także nie w tym sensie, że jej odebrano/cofnięto przyznaną nagrodę, a można było tak zrozumieć. :)
maxima 10 lipca 2017 12:01 Odpowiedz
czekam na więcej :) nie rozważaliście lotów krajowych po Birmie? albo np. lot do Rangun, a powrót z Mandalay?
betula 10 lipca 2017 20:27 Odpowiedz
Loty w obie strony Bangkok-Rangun-Bangkok dla dwóch osób wyniosły nas około 145USD, lecieliśmy tajskim Nok Airem. Nie braliśmy pod uwagę powrotu z innego miasta niż Rangun do Bangkoku, bo akurat tak nam się trasa całkiem dobrze ułożyło i zrobiliśmy pętlę. Były dwa powody, dlaczego nie lataliśmy wewnątrz Mjanmy:- wychodziło to wyraźnie drożej (teraz już nie pamiętam jak dużo) od autokarów/pociągów; - nocne przejazdy traktowaliśmy też jako alternatywę dla noclegów, które w Mjanmie były droższe niż w Tajlandii.
olajaw 11 lipca 2017 23:54 Odpowiedz
No i się doczekałam :D Cudne zdjęcia!! :)Moja droga dzięki Tobie właśnie Mjanma wskoczyła o parę ładnych oczek na mojej liście, a w samej Azji to myślę, że na miejsce nr 1 ;)
fortuna 18 listopada 2017 13:08 Odpowiedz
czy bedzie ciag dalszy bo relacja super? :)
betula 19 listopada 2017 20:36 Odpowiedz
Będzie! Wstyd mi potwornie, że tak długo to trwa, ale zawsze brak tych paru godzin. Dzięki za pytanie - to mnie zmobilizuje by zakończyć relację. ;)
fortuna 28 listopada 2017 05:35 Odpowiedz
Super!No to co, może dasz się skusić na kolejną część? :)
pestycyda 2 stycznia 2018 22:10 Odpowiedz
Świetna relacja! @BetUla, bardzo za nią dziękuję. O Birmie myślę od dłuższego czasu, dzięki Tobie mogłam poczuć się tak, jakbym tam była.Pozdrawiam :)
betula 4 stycznia 2018 14:23 Odpowiedz
Bardzo dziękuję, to zaszczyt :) Pestycydo, jedź koniecznie, już ostrze zęby na Twoją relację :D ;)
kaya 4 stycznia 2018 18:35 Odpowiedz
Cudowna relacja oraz zdjecia! W tym roku jade na dluzszy okres do Azji i dzieki Tobie zdecyduje sie rowniez odwiedzic Mjanme - Dziekuje!
betula 6 stycznia 2018 15:50 Odpowiedz
Dzięki, cieszę się! Wspaniałej podróży! :)
pawo 18 stycznia 2018 20:20 Odpowiedz
Super relacja!